Wygląda na to, że rok bez choćby i małego remontu, to dla nas rok stracony. Pod koniec zeszłego tygodnia zaczęliśmy nieśmiało przebąkiwać o pomalowaniu kuchni. W sobotę małżonek już był w Castoramie po wzorniki farb, w niedzielę wysprzątaliśmy. No a wczoraj poszła pierwsza warstwa farby. I nawet nie wiem, jak i kiedy to się wydarzyło. Mimochodem, cichaczem, jakby obok nas. Małżonek oczywiście był dyrygentem i mistrzem ceremonii, a ja zamieniłam się w „Studenta” ze skeczy z Friedmanna, albo Laskowika – już teraz nie pamietam. W każdym razie słuchałam poleceń, malowałam rogi, kąty i rury. A na końcu oczywiście skoczyłam po browarka – w końcu należy to do jednych z kluczowych obowiązków „Studenta”. Majster był nawet tak dobry, że podzielił się ze mną piwkiem. Oraz pochwalił moją robotę, co mnie uskrzydliło, bo moje umiejętności remontowe należą do miernych. Dziś druga warstwa – w mieszkaniu w związku z tym tradycyjny remontowy nieład – nie odwiedzajcie nas póki co, bo nie przyjmujemy gości. Koty lekko zestresowane, ale dają radę. No ale i tak pogoda jest do rzyci, więc nawet nie tracimy pięknych, ciepłych majowych dni na jakieś wygibasy z pędzlami. W weekend pewnie będziemy padać ze zmęczenia, ale przynajmniej w odmalowanej kuchni.
A skoro przy kuchni jesteśmy, podzielę się z Wami naszymi propozycjami na dzisiejszy lancz:
- minestrone – włoska zupa warzywna
- butter chicken z ryżem basmati i kolendrą
- linguine aglio olio pomodoro, z natką pietruszki i grana padano
- tarta szparagowa z mozzarellą, pecorino romano i skórką z cytryny
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą.