Nasze kotki są już leciwe, chociaż za każdym razem, przy wynikach badań Starej, pan weterynarz z upodobaniem powtarza, jak najlepszy dowcip: „Stara, ale jara”. No ale z racji piętnastu wiosen, naszej Starej co i raz coś wychodzi w badaniach. Nic niepokojącego, ale monitorujemy. Ostatnio zaczęła nam chudnąć i mniej jeść. Pan weterynarz zarządził badanie moczu, dając nam specjalny niewchłaniajacy żwirek i pipetę, oraz z grubsza instruując co i jak. Przy dwóch kotach i dwóch kuwetach jest to zadanie dość karkołomne, ale postanowiliśmy spróbować. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że jedyne drzwi w naszym mieszkaniu – łazienkowe – mają na dole specjalną dziurę dla kotów. Więc nie można ich jakoś specjalnie oddzielić. Postanowiliśmy jednak spróbować. Z samego rana małżonek umył kuwetkę, postawił ja na pralce, nasypał żwirku od weterynarza i wyszedł do Bufetu. Następny etap to był moja działka – postawiłam Starej wodę na podłodze, przyniosłam do łazienki jej ulubione krzesełko z poduszką, położyłam tam dodatkowo mój wełniany sweter, na którym Stara uwielbia się wylegiwać. Przygotowałam pole, odwróciłam kuwetę włazem do ściany, żeby Stara nie mogła tam wejść, zamknęłam drzwi od łazienki i zastawiłem je dwoma ciężkimi segregatorach z naszymi dokumentami firmowymi. Plan był taki, że Stara tam siedzi, pije, ale nie może skorzystać z kuwety bo jest na pralce i odwrócona, nie może także skorzystać z drugiej kuwety, która stoi w kuchni. Około dziewiątej przychodzi małżonek, podstawia jej kuwetę, a ona zostawia tam materiał badawczy,który małżonek łapie i zanosi do weterynarza, bo między pobraniem a badaniem nie może minąć więcej niż 6 godzin.
No i małżonek pojechał tam koło dziewiątej. Okazało się, że w zasadzie wszystko poszło nie tak. Otóż Stara, nie dość że sforsowała segregatory i wydostała się z tymczasowego więzienia, to jeszcze jakoś zdołała wejść do tej kuwety, która stała na pralce i zostawić tam materiał, który jednakże był zbyt skąpy. Najpierw małżonek zadzwonił do mnie i ogłosił totalne fiasko akcji, potem jednak okazało się, że jakoś mu się udało pobrać materiał, który kiedy to piszę jest już u weterynarza. Czyli jednak sukces. Mam tylko nieodparte wrażenie, że Stara uważa nas pewnie za kompletnych idiotów, żałosnych i nieudolnych partaczy i chichrałam się w duchy z naszej słabej akcji. I ma rację, ale najważniejsze, że będzie co badać!
Ciesząc się z tego – mimo wszystko – sukcesu, spieszę Was poinformować, co przygotowaliśmy dziś na lancz:
- minestrone – włoska zupa warzywna
- chili con pavo z indykiem, kukurydzą, fasolą, cukinią i ryżem
- tarta szparagowa z kozim serem i pestkami dyni
- tarta czekoladowo-kajmakowa.