Zawsze kiedy skądś wracamy, mamy tę refleksję, że nasz Kraków wcale nie jest gorszy od „tych” miast. Że wiadomo, że jest tu mnóstwo złych rozwiązań, ale też, z drugiej strony – jest sporo bardzo dobrych. Że jest to miasto ładne, zadbane, nie za duże – ot tak w sam raz do życia. Dla nas , mieszkających w okolicach Wisły w Podgórzu, a pracujących tuż koło Ronda Mogilskiego, wszystkie interesujące punkty znajdują się na odległość spaceru, lub roweru. A zasadnicza odległość to pięć kilometrów – tak na dobra godzinkę pójścia pieszo z punktu A do punktu B. Dziś rano odkryłam nawet, sprawdzając jaką trasę pokonałam wczoraj rowerem (17,8 km w sumie, ale tak to jest, gdy zamawiając gulasz wołowy klikasz przez pomyłkę wieprzowy – musisz sobie sama po godzinach pracy i po hiszpańskim zorganizować wołowinę), że od nas z domu do Selgrosa jest bliżej niż na Bronowice do mojej siostry – 4,4 km kontra 5 km. Wydaje się, że okolice Selgrosa – to przedhucie – to jakieś odległe tereny, a chodzi po prostu o to, że droga jest pusta i szeroka, a na Bronowice zmierza się przez Kazimierz i Stare Miasto, wśród zabytków i gęstej zabudowy. No ale nie ma tego złego, bo po pierwsze – potrenowałam pedałowanie, a po drugie – zawsze jak jestem w Selgrosie to obyczajam, co tam się nowego pojawiło wśród interesujących mnie produktów. I z reguły coś wypatrzę.
Tak jak już wspomniałam, wypedalowałam dla Was wołowinę – a z tejże wołowiny ugotowałam massamana. Dzisiejszy lancz jest więc mięsny, ale zacny. Oto komplet propozycji:
- krem z buraków z jogurtem
- krem ze świeżych pomidorów
- tajska wołowina massaman z mleczkiem kokosowym, orzeszkami ziemnymi, ziemniakami, kolendrą i ryżem basmati
- dla amatorów jest jeszcze kurczak ze śliwkami – można go dostać dziś z ryżem
- tarta porowa z gorgonzolą, słonecznikiem i tymiankiem
- sbriciolata z porzeczkami i ricottą.