Coraz częściej uciekam od realnych zakupów do sieci. Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałam sobie, że ta forma zaopatrywania się w towary będzie dla mnie atrakcyjna, a teraz bardzo sobie ją chwalę. Ale też, w ciągu ostatnich kilku lat zmieniła się znacząco rzeczywistość wokół nas. I nie mam na myśli pandemii, która w naturalny sposób wygnała setki tysięcy konsumentów na strony www. Mam na myśli raczej te wszystkie programy lojalnościowe, to nagabywanie o karty klienta. Tak bardzo tego nie lubię, tak niesamowicie mnie denerwują te wieczne pytania przy kasie o to, czy może posiadam aplikację/kartę. Oczywiście zwykle nie posiadam (wyjątkiem są drogerie Pigment, gdzie dostaję kartonik z miejscem na pieczątki – po wypełnieniu pieczątkami, przysługuje mi spory rabat na całe zakupy). Ja chcę po prostu zrobić zakupy – nabyć rzeczy, po które przyszłam. Ale to nie jest takie proste, bo każdy chce coś dodatkowego wcisnąć. A ja jestem tą niewdzięczną klientką, która przychodzi do drogerii po to, żeby dokupić coś co się akurat skończyło – nie ulegam zwykle szaleństwom promocji i nie znoszę na chatę jakichś niepotrzebnych, nieużywanych nigdy marek past do zębów, płynów micelarnych, czy koncernowych szamponów. Oczywiście – z rzadka – coś tam ekstra zakupię, aż takim robotem nie jestem i też coś mnie czasem skusi. Ale generalnie jestem dość odporna na marketing. Ostatnio przypomniał mi się billboard, który stał przez lata w Ciechanowie na Tatarskiej – reklama dachówek za pomocą modelki w kostiumie kąpielowym. Pamiętałam tylko biust, za nic nie mogłam sobie przypomnieć nazwy producenta (a właściwie to nigdy tej nazwy nie zapamiętałam)
Dlatego na zakupach w sieci czuję się wolniejsza i niepoddana naciskom. Zza ekranu nie wychyla się ekspedient, żeby z wypracowanym uśmiechem przekonywać mnie do zainstalowania aplikacji, do drzwi nie puka pani, oferująca superpromocję. Znajduję, klikam, płacę i po kilku dniach idę na posesję za cukiernią na Kordylewskiego, po odbiór przesyłki. A każdy samodzielny odbiór paczki to jest coś ekstra – cała ta otoczka, ten rytuał – kiedy będzie można odebrać, galop do paczkomatu, wklikiwanie danych i wreszcie – kulminacja – nagle otwarcie drzwiczek. Jest w tym dużo atrakcji, przyznaję.
W Nowym Bufecie nie możecie sobie wyklikać jedzenia i pójść po nie za dwa dni na posesję za cukiernię na Kordylewskiego. Dzwonicie, piszecie, ale sami sobie odbieracie w lokalu. Niepisana umowa jest taka, że żadne z nas Was nie nagabuje i nie wciska Wam dodatkowego lanczu, który jest Wam niepotrzebny – kupujecie co chcecie, a jeśli interesuje Was interakcja, wtedy jest interakcja.
Przechodzę zatem do meritum, żeby Was zapoznać z naszymi dzisiejszymi propozycjami:
- krem porowo-ziemniaczany
- kokosowe curry z dyni i batatów, ze szpinakiem, orzeszkami ziemnymi, kolendrą i ryżem basmati
- tagliatelle all’amatriciana, z guanciale, pomidorami, oliwą i serem pecorino romano
- tarta z grillowaną cukinią, mozzarellą, gorgonzolą i pestkami słonecznika
- sbriciolata z porzeczkami i ricottą.