Czy zamieniłam już ciepłą kurtkę na lżejszą, zdjęłam czapkę, szalik i rękawiczki? Oczywiście, że ciągle co rano zakładam na siebie ten żelazny zestaw, który chroni mnie przed zimnem. Każdego poranka myślę: „Ile jeszcze?” – sprawdzając stan pogody na ekranie telefonu. Wczoraj na ten przykład z rana było minus jeden. Dobrze, że już w ciągu dnia widać jaskółki i ociepla się trochę. Ostatnio przypomniałam sobie, że w roku, w którym zrobiliśmy prawo jazdy i pojechaliśmy samochodem w Beskid Śląski, trwało nieprzerwanie lato – od kwietnia do października. To ten tok, kiedy unosił się nad Polską piasek znad Sahary – pamiętacie? Na samochodach przez kilka tygodni był taki drobniutki żółty pył. Ale za to jak było ciepło! No ale to było przed wojną i zarazą, zdaje się, że w jakimś innym, odległym życiu.
Oczekując coraz mniej cierpliwie na prawdziwą wiosnę i pozostając w nadziei na przepiękny długi weekend (poczyniliśmy już plany i mamy nadzieje, że aura ich nam nie pokrzyżuje), żyję dzień po dniu, pracując dla Was, ale i dla siebie. Kołacze się same nie kupią (właśnie poleciała piosenka Julio Iglesiasa „La Mer” – tak wspaniałe wykorzystana w angielskim „Szpiegu” – niby trochę krindżowa, a emocje wielkie tam niosła).
Płynąc na fali drżącej wokalizy Julio, który śpiewa bez wysiłku i z wyraźną radością, wyobrażam sobie skąpane w słońcu hiszpańskie wybrzeże Morza Śródziemnego, co wprawia mnie w zdecydowanie lepszy nastrój.
A teraz menu:
- krem z buraków z jogurtem
- tażin z kurczaka z suszonymi morelami, prażonymi nerkowcami i bulgurem
- kilka porcji kokosowego curry z dyni i batatów z orzeszkami ziemnymi, kolendrą i ryżem basmati
- tarta z cukinią, serem fontal i świeżym pomidorami
- sbriciolata z ricottą i czarnymi porzeczkami.