Wywiało nas z siostrą na weekend do stolicy. Poczuliśmy zew światowego życia, spakowaliśmy bambetle, wsiadłyśmy w pociąg i ruszyliśmy na podbój. Bazą był Mokotów, bo tamże mieszka nasza bliska koleżanka, która użyczyła nam schronienia i wymyśliła kilka atrakcji. Tym razem ruszyłyśmy się poza Mokotów i południowe Śródmieście, bo zwykle jak u niej jesteśmy, ograniczamy się do jej okolic, które – trzeba przyznać – są imponujące. Tym razem jednak przekroczyłyśmy rzekę, używałyśmy wszystkich warszawskich środków transportu z wyjątkiem kolejki podmiejskiej i udałyśmy się na podbój Konesera. Koneser to ogromny kompleks dawnej fabryki wódki, który wyremontowano i zamieniono w miejsce wyszynkowo – kulturalne, z Muzeum Wódki włącznie. Chciałyśmy nawet odwiedzić owo muzeum, ale musiałybyśmy czekać dwie i pół godziny na wejście, a poza tym w cenie biletu były trzy kieliszki wódki. A przy ponad trzydziestu stopniach Celsjusza wypijanie trzech kieliszków wódki w ciągu dnia to sroga brawura – nawet ja nie jestem aż tak szalona 🤪.
Dlatego poprzestałyśmy na popasie i owszem – wyszynku, ale półprocentowym, w postaci krafotwego piwka. Krążyliśmy jeszcze po Ząbkowskiej, a potem pojechałyśmy na Saską Kępę, trochę pograsować i tam. Po drodze rozmawiałyśmy ze starym kumplem przez balkon, bo akurat był w domu i mieszka w okolicy – był trochę zaskoczony, słysząc mnie w słuchawce: „Jesteś w domu? To wyjrzyj przez okno!”
Po raz kolejny przyznaję na tych łamach, że uwielbiam wizyty w Warszawie. Za każdym razem jest mnie w stanie czymś zaskoczyć.
Następną wizytę planujemy na jesień, a jeszcze następną na zimę – zima to najlepszy czas, żeby spróbować owych trzech kieliszków wódki w Muzeum.
A czego możecie spróbować dziś u nas? Już Was informuję:
- krem z dyni z mleczkiem kokosowym i imbirem
- chili con carne z wołowiny, z fasolą, papryką, kolendrą i śmietaną, podawane z grillowaną tortillą
- tarta porowa z gorgonzolą i orzechami włoskimi
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą.