Ostatnio na jodze, podczas relaksu, tak bardzo chciało mi się pić, że nie byłam w stanie skupiać się na oddechu. Przed oczyma miałam skonkretyzowaną szklaną butelkę Kubusia o pojemności 0,33 i smaku marchew/jabłko/malina. Tak bardzo pragnęłam go wypić, że po skończonych zajęciach rączo pognalam do marketu na dole i zrealizowałam swoją zachciankę. Było już ciemnawo – wyszłam przed sklep, odkręciłam nakrętkę i zaczęłam łapczywie pić. Kiedy tak piłam, minęła mnie dziewczynka w wieku wczesnoszkolnym, która z mieszaniną trwogi i szacunku powiedziała mi „Dzień dobry”. Oczywiście odpowiedziałam dzieciakowi grzecznie, ale zastanowiłam się, z kim mnie pomyliła. Może przypominam jakąś inną panią, która przed tym właśnie Carrefourem codziennie wydudnia małą buteleczkę? I stąd oprócz podziwu był strach w oczach dziecka?
Koleżanka uspokoiła mnie mówiąc, że pewnie jestem podobna do jakiejś nauczycielki. W sumie logiczne, no i w ciągu paru sekund zaliczyłam społeczny awans – od podsklepowej alkoholiczki do szanowanej nauczycielki. Zostałam chętnie przy tej drugiej wersji.
A dla Was wersja naszego lanczu jest dziś wyjątkowo atrakcyjna, bo zrobiliśmy Wasze ulubione danie. Oczywiście dzięki tej decyzji będzie to dzień apokaliptyczny, ale bierzemy to na barki. Liczcie się z tym, że w godzinach szczytu mogę nie odebrać dzwoniącego bez przerwy telefonu i nie odczytać zamówienia na messengerze. Porcji jest sporo, ale wiem, że to żadna gwarancja, że wystarczy dla wszystkich.
A teraz całość lanczu w podpunktach:
- krem z buraków z jogurtem
- quesadilla z serem, szynką, cukinią, kukurydzą, sosem z wędzoną papryką chipotle i sałata z winegretem
- – pięć porcji tajskiej wołowiny massaman
- tarta z pieczoną dynią, suszonymi pomidorami i serem halloumi (to jego debiut w składzie tarty – witamy)
- tarta czekoladowa – blok, z nerkowcami i Orfeo (one również debiutują i zastąpiły dziś zwykle herbatniki – serwus!).