Przez mojego fejsbuka dotarła do mnie informacja o wczorajszym odzieżowym swapie. Mam sporo ubrań do oddania i chciałam się ich pozbyć, więc bardzo mnie swap ucieszył. Zwłaszcza, że połączony był z wykładem antropologicznym o znaczeniu strojów w zmieniającym się świecie. Organizowało wydarzenie ujotowskie koło naukowe etnologów – mając za sobą jeden rok na tym kierunku, napisałam do jego absolwentki – mojej bliskiej koleżanki. Chętnie przystała na towarzyszenie mi w swapie, bo niepotrzebnych ubrań też u niej sporo. Odwołała jednak potem swój udział, więc pojechałam sama, taszcząc na kierownicy dwie wypchane torby. Pomyślałam, ze oprócz pozbycia się problemu, posłucham sobie też wykładu.
Na miejscu okazało się, że są tam prawie wyłącznie studentki etnologii i trochę kadry z instytutu. Czując się dziwnie – trochę nieswojo, ale i trochę komicznie, korespondowałam sobie z moja niedoszłą towarzyszką.Cóż – byłyśmy trochę bezwzględne:
- …., prawie same studentki etnologii. I jeszcze się nie zaczęło. Widzę odpowiednik małej Ani z religioznawstwa
- O matko! One nie wyginęły?!
- Nadal się mnożą
- Zgroza! Ale za to możesz liczyć na wyciągnięte sweterki i przetarte sztruksy.
Byłyśmy straszne, wiem, ale w końcu same przewinęłyśmy się przez ten instytut, więc czułam się trochę usprawiedliwiona.
Rozłożyłam przyniesione szmatki na stołach i usiadłam posłuchać wykładu. Trwał ponad godzinę, a pod koniec już srodze ziewałam. Przyznaję, że się wynudziłam – może dlatego, że nie mam dwudziestu lat, tylko czterdzieści. Natomiast członkinie koła naukowego i obecne tam panie z kadry wydawały się być usatysfakcjonowane przedstawionym materiałem – być może to tylko ja się nudziłam…? Aha – pobieżny look na odzież na stołach był optymistyczny – nie widziałam nic wyciągniętego, a i przetarty sztruks nie rzucił mi się w oczy. Nie doceniłyśmy współczesnych antropolożek.
Cóż – jako zła studentka zaczęłam pod koniec czytać w telefonie artykuł Mirosława Wlekłego ze styczniowego „Pisma” o Kolumbii i Escobarze – bardzo interesujący. I przypomniałam sobie, jak ciekawie opowiadał nasz klient Zbyszek o pomniku Lenina w Nowej Hucie, kiedy oprowadzał po przygotowanej przez siebie wystawie. Swoją drogą – wiem, że na maj przygotowuje już nową czasową ekspozycję i na pewno się na nią wybiorę. Koniecznie z oprowadzaniem kuratorskim. I Wam radzę to samo – wiać nudą na pewno nie będzie.
Do domu wróciłam padnięta, bo przed swapem zaliczałam jeszcze dwie wizyty lekarskie na Azorach – można mnie było wczoraj minąć, kiedy to drałowałam rowerem przez miasto c sił w nogach, bo terminy miałam napięte.
Plusy są dwa – zdrowie w porządku, szafa odetchnęła. A ja nie dotrwałam do końca i nie dałam sobie szansy na wyciągnięcie jakiejś modowej perełki ze sterty przyniesionych ubrań. Trudno – i tak jest ich ogólny nadmiar.
Nadmiar jest także na razie w naszej lanczowni, ponieważ póki co jest wszystko. Owo wszystko wygląda daiś następująco:
- krem z cukinii z pestkami słonecznika
- tażin z kurczaka z suszonymi morelami, nerkowcami, bulgurem i kolendrą
- tarta porowa z serem halloumi i czarnuszką
- tarta czekoladowa – blok, z oreo.