Ten sezon wyjątkowo nas pogodowe nie rozpieścił. Jestem nierozpieszczona do tego stopnia, że obecne nasłonecznienie i słuszne okołodwudziestostopniowe temperatury traktuję z dużym dystansem. Do dystansu dochodzi podejrzliwość i nie jestem w stanie na sto procent uwierzyć, że to już. Że się mai, że do zimy jeszcze kawał czasu, że za dwa – trzy dni nie wrócą śniegi. Niby czuję radość z aury, ale gdzieś pod spodem czai się niedowierzanie i myśl, że to zielono – niebieskie to tylko na chwilę, to jakaś anomalia i łaskawszy przerywnik od tegorocznej skandynawskości. Kiedy więc przeczytałam, że w przyszłym tygodniu idzie załamanie pogody, pomyślałam z przekąsem: A nie mówiłam?
W pracy i tak chodzę w ocieplanym serdaku, bo wnętrze Nowego Bufetu jeszcze nie jest wiosennie ogrzane. Może sęk w tym, że dopiero kiedy to nastąpi, kiedy któregoś dnia spojrzymy po sobie w godzinach szczytu i oboje będziemy wiedzieli, że ten wzrok oznacza załączenie klimatyzacji – może wtedy ostatecznie poczuję wiosnę? Przyznaję, że nie mogę się doczekać. Oraz bardzo cieszę się ze słońca, tylko nie dowierzam że to będzie constance przez kilka najbliższych miesięcy – taki rodzaj melancholii mnie w tym sezonie dopadł.
A na melancholię najlepiej dobrze i smacznie się posilić – bo z piciem alkoholu i topieniem w nim nastrojów bym jednak uważała. U nas dziś można to zrobić – takie oto smakołyki Wam (i sobie) przygotowaliśmy:
- krem pomidorowy z oliwą
- gnocchi z gorgonzolą, suszonymi pomidorami i natką pietruszki
- tażin z kurczaka z suszonymi morelami, nerkowcami, kolendrą i bulgurem
- okol osiem porcji
- tarta szparagowa z mozzarellą fior di latte i oliwą
- tarta waniliowa z malinami.