31/7
Chciałam w weekend iść do kina. Przeczesała wszystkie dostępne opcje i niestety nie znalazłam niczego dał siebie. To znaczy – jeśli niekoniecznie chcę iść na trzy wielkie wakacyjne blockbustery, to oferta jest dość mizerna. Różowe Barbie i Oppenheimery wyskakują z lodówek, szafek i ekranów urządzeń elektronicznych i już choćby z wrodzonej przekory poczekam aż fala ucichnie i dopiero wtedy się zastanowię. A na Mission Impossible jakoś nie miałam ochoty. Jedyny film z weekendowej oferty, jaki mnie zainteresował to włoska „Nostalgia” Paolo Genovese z Tonim Servillo w roli głównej, ale grali o dziwnej godzinie 12:20. A o tej godzinie przemierzaliśmy z małżonkiem na rowerach krakowskie blokowiska. Tak się zapomnieliśmy w tym przemierzaniu, że na liczniku stuknęło nam trzydzieści i trzy kilometry. Z Podgórza przez Krowodrzę, Prądnik Biały i Czerwony aż po Nową Hutę i Płaszów. Zrobiliśmy wieeelką pętlę, zostając po drodze zmoczeni deszczem, a po dziesięciu minutach już w zupełnie suchych ubraniach.
Mimo trzyletniego mieszkania przy początku Dobrego Pasterza nigdy nie byliśmy na ulicy Kuźnicy Kołłątajowskiej – a wczoraj to się zmieniło. I nie chcę tu pisać przykrych rzeczy dla zamieszkujących tamte okolice, ale serio – jeśli wydaje się komuś, że Zabłocie to brzydota i patodeweloperka, to cóż. Zapewne noga jego nigdy nie postała na ul. Kuźnicy Kołłątajowskiej i okolice. Było tam tak strasznie, że aż mnie ta brzydota wytrąciła z równowagi i wprowadziła niepokój. Jak można tak totalnie zepsuć otoczenie? Wystarczy przejechać Aleję 29 listopada w stronę Prądnika Czerwonego i mimo że wjeżdża się w bloki, ląduje się w innym świecie. Świecie z drzewami i trawą, z ludzkimi odległościami między budynkami. A jak wjeżdżasz potem ulicą Andersa w trzewia starej Huty, to już w ogóle myślisz o niej jako wspaniałe zaprojektowanym kawałku miasta (nawet bez porównań z kwartałami typu „zemstami dewelopera” stara Huta wypada bardzo korzystnie).
Odkryliśmy też miejsce, gdzie pod drutem kolczastym są zbiorniki wody pitnej dla Krakowa. I wyjeżdżaliśmy pod morderczą górkę ulicy Reduta.
Wycieczka bardzo udana, kina nie było. Ale obejrzałam na Disney+ dość zabawny film „Patrz jak kręcą”, powstały chyba na fali sukcesu „Na Noże”. Sam Rockwell i Saoirse Ronan rozwiązują sprawę morderstwa w teatrze na londyńskim West Endzie w 1953 roku i robią to w uroczy sposób. Trochę andersonowskie kadry, dbałość o detal – „Na Noże” dużo lepsze, ale „Patrz jak kręcą” też daje radę. A Rockwell z Ronan tworzą naprawdę zabawny duet. Parę innych ciekawych aktorskich nazwisk też tam znajdziecie.
U nas dziś wegetariańskie poniedziałkowe menu. Oto ono:
⁃ minetsrone – włoska zupa warzywna
⁃ gnocchi z sosem z gorgonzoli, suszonymi pomidorami i pietruszką
⁃ tarta szpinakowa z fetą i orzechami włoskimi.