Nowy Bufet

NOWY BUFET
UL. MOGILSKA 15A
TELEFON 12 346 17 49
PN–PT 10.00–15.00

30 kwietnia 2024

Kiedy dany trend jest na wznoszącym kursie, wtedy zdaje się być wszędzie. Tak było – żeby nie szukać daleko – na rynku gastro z burgerami. W pewnym momencie burgerownie zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu, bo wydawały się być najprostszym i samogrającym przepisem na sukces – coś jak pizzerie. Właściciele burgerowni byli pewni sukcesu, bo przecież nic prostszego, jak obsmażyć mielone mięso, wsadzić w bułę, dodać jakieś warzywa i sos – przecież taki MacDonald’s jest od dziesięcioleci, ich burgery nie urywają tyłów, a ludzie na świecie wcinają aż miło. Czas pokazał, że ludzie jednak tłumnie nie ruszyli i na rynku zostali tylko najmocniejsi zawodnicy.
Taki mocny trend, ale na zupełnie innej niwie, powstał w powieściach kryminalnych. Był to trend mroczny, często łamany przez retro – w Polsce reprezentowany na przykład przez Marka Krajewskiego. I zdaje się, że i tym trendem jest już przesyt. Szczerze mówiąc ja już chyba przy szóstej książce Krajewskiego poczułam duży przesyt krwawymi opisami i coraz mniej ciekawą fabułą – bez żalu dobrych kilka lat temu porzuciłam Mocka i Popielskiego (chociaż wcześniej wyczekiwałam każdej premiery serii). Odpowiednikiem książek stały się oczywiście mini seriale – z wyeksploatowanym do bólu motywem małego miasteczka, gdzie ginie jakieś dziecko/nastolatek/dorosły a my poznajemy coraz mroczniejsze sekrety mieszkańców – na pozór dobrych i prawych, a naprawdę gnijących od środka.
Nie wiem jak Wy, ale ja już od dłuższego czasu mam awersję do tego typu książek i seriali. Jakieś dwa tygodnie temu nawet powiedziałam małżonkowi: Jak ja już mam dosyć tych mrocznych postaci detektywów z problemami, tych ryjących głowę historii, tej ciemnej atmosfery!” Tego samego wieczora włączyliśmy bez żadnej wiedzy i oczekiwań pilota serialu “Sugar” z Colinem Farellem. I to było dla mnie jak haust świeżego powietrza – oto bowiem mamy do czynienia z ewidentnym neo noir we współczesnym Los Angeles, a jednak jest to kino gatunkowe trochę a rebours. John Sugar – prywatny detektyw – jest bowiem miły. Co tam miły – jest dobry i pomaga ludziom i zwierzętom. I pewnie niektórzy uważać go będą za mięczaka, zgodnie z zasadą “taking someone’s kindness for weakness”, ale ja jestem zachwycona Colinem w tej roli i całym konceptem. W ogóle uważam go za świetnego aktora, który nie wiedzieć czemu nie jest jeszcze w tej aktorskiej ekstraklasie, a powinien być. Wystarczy spojrzeć na jego filmografię – są tam znakomite pozycje, a czasem to człowiek zapomina, że on w jakimś znakomitym filmie gra.
I wprawdzie wizualnym majstersztykiem “Sugar” jest głównie w dwóch pierwszych odcinkach, a sprawy, którymi się zajmuje są naprawdę mroczne, ale i tak jego postać to swego rodzaju odświeżenie. A to oznacza – moim zdaniem – że producenci już weszli w inny trend – trend na trudne czasy, na po pandemię, wojnę i nadchodzący coraz większymi krokami kryzys. A w takich okolicznościach wolimy jednak Herculesa Poirot i pannę Marple, niż Eberharda Mocka.
Trochę smutna końcówka, ale mam nadzieję, że na lancz przyjdziecie. A oto nasze propozycje:

  • toskańska zupa pomidorowa z oliwą i bazylią
  • wegańskie kokosowe curry z bakłażanem, groszkiem cukrowym do fasolką szparagową i cukinią, plus ryż basmati
  • tarta szparagowa z kozim twarożkiem i oliwą
  • sernik nowojorski z musem malinowym – miało nie być deseru, ale piekarnia zrobiła nas w bambuko i nie upiekli na dziś chleba do rubena, w związku z czym ilość rubenów jest dziś ograniczona ze względu na braki chlebowe; mamy nadzieję, że sernik osłodzi tę wiadomość (ale trochę rubenów jest, żeby nie było 😄).