23 grudnia 2025

Zapuszczając się w trzewia Canal+ i szukając czegoś lekkiego acz niegłupiego, znalazłam dwa całkiem niezłe filmy. Nie są to żadne perły i arcydzieła sztuki filmowej, natomiast mają w sobie coś i ogląda się je dobrze.
Najpierw znalazłam „Charlie musi umrzeć” z 2013 roku. Było to znalezisko z filmografii Madsa Mikkelsena, który pojawia się tu w drugoplanowej roli, ustępując miejsca na ekranie młodym aktorom. Charliego, który musi umrzeć gra Shia LaBoeuf, a wybrankę jego serca Evan Rachel Wood. Żeby było ciekawiej, rzecz dzieje się w Bukareszcie (a może Budapeszcie… 😜), a na planie jest dziwna zbieranina aktorska – obok już wymienionych pojawia się Til Schweiger i Rupert Grint. Film jest szaloną podróżą Amerykanina, któremu właśnie zmarła matka przez Bukareszt. Podróżą, która zawiera zakochanie się w miejscowej wiolonczelistce, narażenie się lokalnym gangsterom, nocowanie w szalonym imprezowym hostelu i wizytę w klubie ze striptizem. W jednej ze scen Ron Weasley… przepraszam, Rupert Grint, jest ofiarą swojej głupoty i nie można nie mieć skojarzenia z Ronem Weasleyem, który wypluwa ślimaki w „Harry Potterze i Komnacie Tajemnic”. Shia LaBoeuf jako zakochany szczeniak jest bardzo wiarygodny, a gangsterzy o twarzach Mikkelsena i Schweigera to naprawdę przystojni i dobrze zagrani gangsterzy. Generalnie – Bucuresti by night good. Muzyka w filmie good too.
A wczoraj obejrzałam sobie, jak paryska firma zajmująca się organizacją wesel próbuje sprostać wymaganiom pana młodego, który zażyczył sobie wesela w XVII-wiecznym zamku pod Paryżem. Taka impreza to „Nasze największe wesele” – dopięcie wszystkiego na ostatni guzik jest praktycznie niemożliwe, zwłaszcza z kilkudziesięcioosobową grupą pracowników stałych i dochodzących. Film ten to niezła komedia, przy czym mogłoby być slapstickowo, sitcomowo i przaśnie, ale scenarzyści i aktorzy zręcznie omijają wszystkie mielizny. Ciężar fabularny z gości weselnych przesunięty jest na obsługę – ludzie z gastro będą odnajdywać tam mnóstwo znajomych scen, a pozostali poznawać te branże od kuchni. Kamera świetnie pracuje i oddaje kompletny chaos, który próbuje opanować właściciel firmy, którego gra z czułością Jean Pierre Bacri – kojarzę go głównie z filmów Agnes Jaoui. Z równą czułością (a można było łatwo przeszarżować) weselnego szansonistę odtwarza Gilles Lelouche (wspaniała scena, kiedy śpiewa po swojemu pseudowłosku hit Erosa Ramazotti „Se bastasse una bella canzone”). Miał być fancy DJ, który nie dojechał, więc wesele obśpiewuje „James Band” – dość typowa kapela weselna z ambitnym śpiewaczym wyrobnikiem. Komicznych acz ludzkich typów jest więcej i bardzo przyjemnie się na to wszystko patrzy. Trochę mądrości życiowej i wzruszeń też się pojawia – pojawia się też myśl, że Amerykanie prawdopodobnie zrobiliby z tego głupawą komedyjkę. A tutaj – wyszło, zagrało, rozśmieszyło i wzruszyło.
Z czystym sumieniem polecam obie produkcje jako fajną rozrywkę. Jeśli znajdziecie na nie miejsce między Kevinami, Znachorami, Szklanymi Pułapkami i Potopami rzecz jasna.
DZIŚ OSTATNI DZIEŃ NASZEJ PRACY ORZED DWUTYGODNIOWYM URLOPEM. WRACAMY 7 STYCZNIA.
A menu wygląda dziś tak:
- zupa z kapusty z pesto, pomidorami, ryżem carnaroli i włoskim serem gran vita gratuggia
- makaron fusili z ragu bolońskim z wołowiny, natką pietruszki i serem gran vita
- tarta z cukinią, mozzarellą, halloumi i oliwkami liguryjskimi
- porcja tarty z bio burakami, fetą i orzechami włoskimi.