18 sierpnia 2025

Jest taki pociąg TLK z Zakopanego do Gdyni, któremu w Krakowie dołączają skład z Krynicy. Jeżdżę nim zwykle do Ciechanowa, bo jedzie tylko cztery godziny. Szybkość i niska cena zawierają w sobie pewne pułapki, które jednak nauczyłam się przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza. Skoro bowiem to TLK, który jest tani i szybki, to gdzieś musie być haczyk. Haczykiem jest brak klimatyzacji i wagony tylko przedziałowe (to taki dawny pospieszny), oraz do niedawna brak gniazdek na doładowanie telefonu. Jeśli miałby klimatyzację, byłby konkurencją dla Pendolino, bo jedzie tylko 30-60 minut dłużej do stacji docelowej (w teorii 😁). Jako że jeżdżę nim co miesiąc, dwa, to znam jego braki i wsiadam ze stoickim spokojem. Tak było i w ten czwartek po pracy – nie spodziewałam się podstawowych udogodnień, ale 90 procent pasażerów już tak. Dlatego nie przyłączałam się do chóru narzekań. Chociaż tym razem mikroklimat wewnątrz pojazdu i mnie przytłoczył. A to dlatego, że tuż za peronem pociąg się zatrzymał i grzał się w słońcu ponad dwadzieścia minut. Wszyscy ociekali potem i z trudem oddychali. Kiedy w końcu ruszył, nie było tak źle, bo z pootwieranych okien było sporo przewiewu. A nawet były rolety.
Tym razem nie jechałam nim tylko cztery godziny, ale zrobiłam trasę do końca – jak Wam wiadomo spędziłam długi weekend w Gdyni. I te siedem i pół godziny (z opóźnieniami) było czasem trudnym, czasem wewnętrznej walki. Kiedy bowiem zrobiło się ciemno i trochę chłodniej, przeciąg zaczął niesamowicie dudnić, a przy mijaniu innych pociągów hałas był nie do zniesienia. Przyznaję, że mam bardzo niską tolerancję na hałas, który w mig mnie przebodźcowuje i nie pozwala normalnie funkcjonować – cierpiałam więc okrutnie.
Do Gdyni dotarliśmy przed północą i dopiero wtedy zorientowałam się, że jednak były w przedziale gniazdka 🤪. Tuż przed wysiadką zauważyłam też naszą dawną klientkę, absolwentkę KSSiP sprzed kilku lat. Pogadałyśmy trochę w drodze do wyjścia i rozeszłyśmy się każda w swoją stronę.
Nawet tak zaprawiona w kolejowych bojach weteranka jak ja, pamiętająca złe warunki sprzed ponad dwóch dekad, została tą podróżą zmiażdżona. Czynnikiem destrukcji był tutaj niemożliwy upał, bo w każdą inną porę roku sytuacja byłaby zupełnie inna.
Powrót Pendolino był dla mnie jak pięciogwiazdkowy hotel – versus podrzędny motel na godziny.
Tyle o podróży, chociaż między jednym a drugim pociągiem trochę się wydarzyło. No ale na dziś to wszystko, bo godzina jest taka, że trzeba Was zapoznać z menu:

  • krem z groszku z jogurtem
  • makaron cannelloni, nadziewany szpinakiem, ricottą i mozzarellą fior di latte, zapiekany w sosie rosè
  • tarta z brokułami, fetą i oliwkami liguryjskimi.