8 grudnia 2025

Wczoraj postanowiliśmy dać szansę nigdy nieoglądanemu klasykowi kina spod znaku akcji łamane przez sci-fi. Bo żadne z nas NIGDY nie oglądało ŻADNEJ części „Terminatora”. Pomysł był mój, a małżonek podszedł do niego bez entuzjazmu, z niewielką dozą ciekawości. Po piętnastu minutach oglądania wstał z kanapy, wziął koc i oddalił się (niedaleko, bo kilka metrów w róg pokoju) na popołudniową drzemkę. Muszę przyznać, że i ja miałam niewielką frajdę z oglądania. Zupełnie mnie „Terminator” nie porwał. Efekty specjalne czasem były super, a czasem paździerzowe. Mimo schematu „zwykły człowiek w niezwykłych okolicznościach” i naprawdę efektownych pościgów po Los Angeles Anno Domini 1984, napięcie trochę czasem siadało. Postać głównej bohaterki napisana blado i nijako. Najlepiej wypadli Michael Biehn i rzeczywiście Arnold Schwarzenneger. Arnold był wspaniale toporny i był naprawdę topornym cyborgiem. A scena zawierająca słynną sekwencję „I’ll be back”, w której wraca na komisariat chwilę później, ale samochodem,modrym rozwala recepcję – rzeczywiście komiczna. Było też parę scen, które wywoływały – zapewne niezamierzony przez twórców – śmiech. Rozbawiła mnie bardzo scena erotyczna na przykład. Widziałabym ją na przykład w Saturday Night Live”.
Jestem trochę zawiedziona, takie 6/10. Poszukam jeszcze drugiej części, bo tam może być lepsza i bardziej dynamiczna. Zwłaszcza że znam sporo scen z MTV i teledysku promującego dwójkę – czyli „You Could Be Mine” Guns’n’Roses. Zawsze tłumaczę sobie ten tytuł jako „Kryzysowa narzeczona” 😜.
A teraz hop! do menu. Mamy dla Was takie propozycje:
- krem z buraków z jogurtem
- chili con carne z mielonej wołowiny, czerwonej fasoli, papryki i pomidorów, podawane z grillowaną tortillą, kolendrą i kwaśną śmietaną
- tarta z dynią hokkaido, suszonymi pomidorami i fetą.