26 czerwca 2025

Dopiero dwa razy w życiu pokonywałam tam i z powrotem trasę z Krakowa w Sudety i okolice. Był i pociąg i był samochód. I to jest dla mnie niesłychana frajda, bo wrażenie jest takie, że wjeżdża się do innego kraju. Piękne łagodne pagórki, masa zieleni, a najbardziej po zagranicznemu wygląda architektura. W mijanych samochodem wioskach i miasteczkach jest mnóstwo przedwojennych poniemieckich domów i murowanych budynków gospodarczych również z przedwojnia.

Rzadko zdarza się, żeby do tak zwanej (przez Zbigniewa Rokitę) Odrzanii docierały plany filmowe. Odrzanii zachodniej dodajmy, bo Warmia i Mazury nie do końca się liczą – nie dość, że po Bitwie pod Grunwaldem zostały włączone do Korony Królestwa Polskiego, to jeszcze są miejscem niesamowicie popularnym turystycznie. Jeśli już jakieś miasteczko grało w filmie, to zwykle wybierano krajobrazy ze zniszczonymi, walącymi się budynkami, co jeszcze bardziej podkreślało prowincjonalność prowincji.
Chociaż trzeba oddać twórcom seriali sprawiedliwość, bo „Odwilż” dzieje się w Szczecinie, a „Klangor” w Świnoujściu. No ale generalnie Polska w kinie i serialach to tereny na wschód od Wisły.

I tak się jechało samochodem z Wrocławie do Jeleniej, po tej Polsce – niePolsce. Doświadczenie bardzo pozytywne i kojące. Nawet rudery czy trwałe ruiny nie odbierały mi nostalgicznej spokojnej radości z przebywania na Ziemiach Odzyskanych.
Nasz mały hotelik znajdował się w historycznym centrum Jeleniej Góry (które to miasto po tej wyprawie w końcu przestało mi się mylić z Zieloną Górą 😆). Sympatyczne, acz trochę niedofinansowane miejsce, ale kto by się przejmował. Kiedy zobaczyłam na drugim komplecie pościeli na moim dużym łóżku poszewkę z dziurą od peta, nie wpadłam w oburz, ale w nostalgię. Mój świętej pamięci tata palił mnóstwo i nie raz wypalił jakąś dziurę w pościeli i na tapczanie. Taka dziura z ciemnobrązową obwódką na białym tle to wehikuł czasu dla takich Iksów jak ja i mnie podobni.
Wieczorem przeszłyśmy się po starym mieście (to moja pierwsza wizyta w tym mieście) i klapnęłyśmy na Rynku w restauracji Sofa. Jeśli kiedykolwiek tam traficie, rozważcie wzięcie jednej porcji na pół, bo mają gabaryty XXL. Dość powiedzieć, że nie dałam rady przejeść sałatki Cezara, natomiast w sałatce z camembertem, którą zamówiła Aga były DWA camemberty i sporo kawałków grillowanego kurczaka. Porcja dla dużego chłopa, żyjącego z pracy swoich mięśni. Chociaż kelnerka zapewniała nas, że czasem i taki chłop nie daje rady swojemu daniu. ALE DWA CAMEMBERTY 😆?
Ciąg dalszy (mam nadzieję) nastąpi jutro – teraz menu:

  • krem ze świeżych pomidorów i papryki, podawany z pesto (miałam robić gazpacho, ale nie jest znowu tak gorąco)
  • florencka zupa z fasoli – zostało koło pięciu porcji
  • makaron fusili z ragu bolońskim z mielonej wołowiny i warzyw, z matką pietruszki i serem grana padano
  • tarta szparagowa z cheddarem i olejem z pestek dyni.
A tu sopressa nostrana – nasze łagodne salami, które tak lubicie