28 marca 2025

Dowiedziałam się z postów znajomych na Facebooku, że wczoraj był Międzynarodowy Dzień Teatru. Mimo że do wielkich fanek teatru nie należę, to dobrą sztukę lubię obejrzeć raz na jakiś czas. Ale to mi przypomniało, że w czasach liceum byłam mniej więcej przez rok (może dwa lata) członkinią plastycznego teatru Makata. W Ciechanowie odbywał się wtedy co roku festiwal teatrów amatorskich i ulicznych Dionizje. W maju podczas Dionizji całe nieduże miasto żyło festiwalem, a ulice w centrum zamieniały się w korowody kolorowych ludzi na szczudłach. Członkowie grup teatralnych mieszkali w szkolnych bursach i była to właściwie nieustająca impreza – takie właśnie Dionizje. Zamiast wina było piwo, wódka i papierosy. Jedne z Dionizji wygrało przedstawienie Makaty, w którym miałyśmy z przyjaciółkami swoje role i rolki.A wygrana dała Makacie możliwość wystąpienia na poznańskiej Malcie w Centrum Kultury Zamek.
Nasza klasa humanistyczna w liceum miała podprofil teatralny i od czasu do czasu mieliśmy różne warsztaty – a to lekko aktorskie, a to ruchowe z założycielką warszawskiej Akademii Ruchu.
Fajnie się wtedy bawiłyśmy, nie powiem. Ale nigdy nie traktowałam tego teatrowania poważnie – w gruncie rzeczy nie była to do końca moja bajka. Za dużo obcych ludzi, za dużo powierzchownych kontaktów, za dużo chaosu. Gdyby nie moje ówczesne przyjaciółki z klasy, nigdy bym nie tam nie znalazła – musiałam mieć obok swoich ludzi, żeby czuć się tam bezpiecznie. No ale dzięki temu przygotowaliśmy szkolny apel na zakończenie roku, w duchu Monty Pythona i Stanisława Barei. Nasz montaż słowno-muzyczny właściwie nikogo oprócz nas nie śmieszył (nas za to śmieszył niebywale), ale te przygotowania, to pisanie piosenek, skeczy i scenariusza – to wspominam najlepiej. Zadbaliśmy nawet o kostiumy, wypożyczając naręcza dziwnych ciuchów ze sklepu z tanią odzieżą – jakieś toczki z woalkami, skórzane bryczesy na szelki, przedpotopowe sukienki i torebki, bluzki z żabotami. Ta część przygotowawczo-organizacyjna była dla mnie najfajniejsza – nie dość że można się było wyżyć twórczo, to jeszcze nasza klasa się fajnie integrowała. A na próby przychodziliśmy punktualnie i chętnie – w przeciwieństwie do przychodzenia na lekcje – byliśmy chyba najbardziej wagarującą klasą w szkole. No ale często się zdarzało, że wagary spędzało się w Wojewódzkim Domu Kultury, lub w jego okolicach – wtedy to właśnie szef teatru Makata – Artur Lis – zaproponował mi akces do swojej trupy. Ponieważ przypadkowo trafił na kameralny performance, jaki spontanicznie wystawiałam przy kasie biletowej WDK dla przyjaciółki i kolegi. Artur popatrzył i spytał: „Jak Ci idzie w szkole?”.
W szkole jakoś szło, zostały fajne przeżycia, ale dziś skupmy się na garmażu. A garmaż na dziś jest następujący:

  • kokosowa zupa dahl z soczewicy i pomidorów
  • gnocchi w sosie z gorgonzoli z suszonymi pomidorami i pietruszką
  • DZIESIĘĆ PORCJI curry z kurczaka i bakłażana, z masłem orzechowym, ryżem basmati i kolendrą
  • tarta z pieczoną dynią, fetą, pesto i świeżymi pomidorami.