29 listopada 2024
W zeszłą sobotę byłam w sklepie azjatyckim u Quinna, żeby kupić kawę. Zobaczyłam tam w lodówce coś, co wyglądało jak groszek cukrowy, ale okazało się być edamame. Edamame kojarzyłam dotąd z kuchni azjatyckiej jako fajną zieloną fasolkę. Postanowiłam kupić i dodać do dzisiejszego curry.
Ale dostarczenie edamame z domu do bufetu wydawało się być obłożone klątwą – codziennie zapominałam wyjąć ich z zamrażarki i włożyć do plecaka. Nastawiłam sobie nawet budzik na wczoraj rano, ale zamiast na 5:45 ustawiłam na 6:45 – zadzwonił więc wtedy, kiedy pałaszowałam śniadanie w pracy. Dziś rano zadzwonił o dobrej porze, spakowałam więc zielone strąki i zadowolona zawiozłam do roboty. Godzinę temu postanowiłam zgłębić edamame, bo zauważyłam rano napisy w zachodnich językach na opakowaniu, że są to po prostu strąki młodej soi. Ooo, więcej białaczka – super – pomyślałam. Kiedy jednak wpisałam edamame w internety to się okazało, że jest pyszną przekąską – najlepiej ugotować na parze, oprószyć solą morską i wyjąć ze strąków – bo strąki są niejadalne 😄. To zburzyło cały misterny plan. Ale mogło być gorzej – mogłam dodać je do curry bez sprawdzenia.
Co teraz? Teraz muszę ustawić z powrotem budzik – tym razem po to, żeby zabrać je z powrotem do domu. Tam sobie ugotuję według wskazówek i zjem. Zjem sama, no małżonek nie może jeść soi.
Ta że tak.
A jak prezentuje się dziś cały lancz? Już Wam piszę:
- zupa z kapusty z pesto, pomidorami i serem grana padano
- krem z buraków z jogurtem – zostało jeszcze koło 10 porcji
- kokosowe wegańskie curry z bakłażanem, zieloną fasolką szparagową i cukinią, podawane z ryżem basmati
- tarta z pieczoną dynią, kozim serem i pestkami dyni.